Thursday, August 20, 2015

Kasia where art thou?!

Piszemy dalej.

Po długiej przerwie wracam z kolorowanką, bo kto bogatemu zabroni?
Niedawno ja i moja starsza siostra (młodsza, ale nie najmłodsza siostra Kasi, bo nas trzy) dostałyśmy niespodziewane prezenty za pomoc przy rodzinnej imprezie. Ja dostałam oczywiście jedzenie (surprise, surprise), a moja starsza, Kaśki młodsza, ale nie najmłodsza dostała kolorowankę, o taką:


Pogodziłam się z faktem, że ja jestem ta jedząca w domu i poszłam spać. Rano nawet zapomniałam o całej sprawie, po czym po południu wszyscy poszli spać, a ja robiłam podchody w stylu: jak tu pożyczyć sobie tę kolorowankę tak żeby siostra nie zauważyła. Myślałam o wszystkim, próbowałam wszystkiego po czym się poddałam. Za jakiś czas rodzina wstała z drzemki a ja zaczęłam wywiad z Kaśką:

Ja: ej fajna ta kolorowanka, już od jakiegoś czasu o takiej myślałam. Teraz to takie trendy się zrobiło.
Kaśka: taak?
Ja: no, wszyscy o tym piszą.
Kaśka: no widzisz,to chyba źle wycelowałam te prezenty.
Ja: no wiadomo, że źle. Gdzie kupiłaś? Ile dałaś?
Kaśka: no w Tesco, jakieś 3 dychy.
Ja: Jedziemy?

No i pojechałyśmy.
I teraz Magdzioł nie ma życia bo koloruje:




Friday, January 24, 2014

Dzień dobry, dzwonię z banku, czy rozmawiam z ...?

Dzwoni telefon. Jakiś dziwny numer, którego nie mam na liście. Odbieram, bo może to Radio Zet z informacją, że wreszcie wygrałam te trzysta tysięcy, które mi obiecują codziennie w sms-ach.
Pani w słuchawce: Dzień dobry, dzwonię z banku..., czy rozmawiam z Panią...?

(tu jest dobry moment, żeby powiedzieć: Nie jestem zainteresowana. Ale się nie połapałam. I owszem, zakładam, że ta Pani mówi do mnie per Pani z dużej litery.)

Ja: Tak, to ja.

Pani: Dzwonię do Pani, żeby przedstawić ofertę, którą dla Pani przygotowaliśmy. Informuję, że rozmowa jest nagrywana. Czy mogę Pani przedstawić tę ofertę?

(tu jest kolejny dobry moment, żeby zakończyć tę rozmowę, moim zdaniem najlepszy. Po prostu powiedz: nie, przykro mi, nie jestem zainteresowana. Co mnie cholera podkusiło, żeby jej pozwolić kontynuować?)

Ja: Proszę bardzo.

Pani: Bla bla bla... taka karta, że może Pani płacić i oszczędzać, bla bla bla, bo zwracamy maksymalnie 768 zł rocznie... bla bla bla ... koszt 10 zł miesięcznie, świetna oferta, ile Pani wydaje miesięcznie na jedzenie? A na paliwo? Na pewno dużo, prawda? Wszystko takie drogie, ajajaj. A na McDonalda lub inne restauracje? Pewnie z 200 zł miesięcznie, prawda? No więc przy takich wydatkach miesięcznie na rękę zwrócimy Pani całe 12 złotych! 

Rozłączyłam się. Mam z tego powodu wyrzuty, naprawdę spore, bo to jednak strasznie źle o mnie świadczy, że rzucam słuchawką, a potem wyłączam telefon, że niby mi się rozładował. Ale przegięła z tym McDonaldem.

"Sieroty zła" Nicolasa d'Estienne d'Orves.


Pierwsza książka jaką przeczytałam w tym roku to sensacja z nazizmem w tle. Świetnie się zaczyna.

Okładka. Pierwsza myśl: co ja robię? Przerażające dzieci, swastyki, "fabryka ludzi". To nie może być przyjemna lektura. Ale wrażenia już po mam całkiem pozytywne.

To historia dziennikarki Anais, która pewnego dnia dostaje propozycję nie do odrzucenia od swojego wydawcy. Ma pomóc napisać książkę tajemniczemu Vidkunowi Vennerowi, za którą otrzyma nieziemsko wysokie wynagrodzenie. Wydaje się, że nie ma się nad czym zastanawiać, ale okazuje się, że Venner trochę za bardzo interesuje się nazizmem: zbiera różne bibeloty z nim związane, flagi ze swastykami, książki itp. Zajmuje go też temat Lebensborn, czyli organizacji teoretycznie opiekuńczo-charytatywnych, a praktycznie zajmujących się tworzeniem dzieci czysto aryjskich, a także przekonanie nazistów o tym, że ich praprzodkowie pochodzą z kosmosu i są jedyną właściwą rasą na ziemi. Mimo początkowego przerażenia osobą Vidkuna, Anais ostatecznie postanawia mu pomóc i wyrusza razem z nim w podróż po Europie w poszukiwaniu informacji do książki. W trakcie okazuje się, że ktoś depcze im po piętach i morduje osoby, z którymi współpracują.

Historia jest bardzo ciekawa, trzyma w napięciu, ma mnóstwo wątków, skacze między teraźniejszością a czasami II Wojny Światowej i latami osiemdziesiątymi XX wieku. Jeżeli ktoś zna dobrze historię nazizmu to pewnie będzie się dobrze bawił czytając tę książkę. Ja znam ją tak sobie, dlatego czasami nie byłam pewna, czy mam we wszystko wierzyć, czy przymknąć na coś oko.

Jeżeli mam się czegoś czepiać, to tłumaczenia. Panu, który miał okazję je zrobić, ewidentnie coś po drodze nie wyszło, bo czasami tekst jest niezrozumiały, nielogiczny, albo po prostu śmieszny.

Bałam się, że temat fabryki ludzi i zaprojektowanych dzieci będzie mnie brzydził i przerażał, ale poszło nieźle. Czasem miałam ciarki na plecach i myślałam sobie: o rany, co trzeba mieć w głowie, żeby coś takiego wymyślić? ale generalnie myślę, że można tę książkę polecić fanom Dana Browna i każdemu, kto lubi powieści detektywistyczne, sensacyjne, może trochę sci-fi. Nie ma się czego bać.

Tuesday, January 14, 2014

Pokaż... kremie, co masz w środku.

Dziś znowu kosmetycznie, może jutro się zmobilizuję, i będzie o sukienkach.

Jakiś czas temu znalazłam fajną stronę, niestety tylko po angielsku, która pozwala zrozumieć skład kosmetyków. W puste pole wkleja się listę składników (można w większości przypadków taką listę znaleźć gdzieś na internecie, ewentualnie pobawić się w przepisywanie z opakowania), wciska się ikonkę "Analysis", i poniżej pojawia się właśnie analiza tego, co jest w środku.

Strona opisuje funkcje danego składnika, określa, czy będzie drażnił naszą skórę, oraz czy jest ogólnie dla skóry bezpieczny. Przy tym ostatnim kryterium należy się kierować zasadą, że im więcej zielonego koloru na mini-wykresie, tym lepiej.

Adres: http://cosdna.com/eng/ingredients.php

Polecam! Ja korzystam bardzo często. Nawet jeśli nie zna się do końca angielskiego, można sobie poradzić. Składy są zazwyczaj i tak po łacinie, a w analizie i tak najważniejsze jest to, czy dany składnik jest bezpieczny, a to oznaczane jest kolorami, więc język jest zupełnie niepotrzebny :)

Monday, January 13, 2014

Kosmetyki SOS.

Nie przemyślałam dzisiejszego wpisu, dlatego z pewnością będzie niekompletny, ale chciałam napisać o kosmetykach, które ratują mi życie. Przydać się mogą pewnie każdemu, ale młodym matkom pewnie najbardziej :)

1. Lakiery szybkoschnące do paznokci. Chwała niebiosom za ten wynalazek! W ciąży nie malowałam paznokci, bo wszyscy wokół mnie straszyli, że nie powinno się wdychać w tym czasie tak mocnych, chemicznych zapachów. A że w ciąży byłam głównie zimą, to nie mogłam malować paznokci na świeżym powietrzu. Teraz z kolei, kiedy zapachy nie są zbyt wielkim problemem, brakuje mi na takie zbytki czasu. Trudno jest wygospodarować pół godziny pomiędzy karmieniem, przewijaniem, usypianiem, sprzątaniem, gotowaniem i milionem innych spraw na to, żeby położyć odżywkę, pierwszą warstwę, drugą warstwę i jeszcze lakier utwardzający/nabłyszczający. Za to dwie warstwy lakierem szybkoschnącym to u mnie mniej więcej jakieś 5-7 minut. I naprawdę schną w mgnieniu oka.
Ja używam lakierów z Rimmela i Revlonu, sprawdzają się super.

2. Kamuflaż z Catrice (lub każdy mocno kryjący korektor) - odkryłam go w tym roku razem z siostrą podczas jednej z wizyt w Hebe i już nigdy nie zamienię na żaden inny korektor. Mimo tego, że mój syn raczej daje mi się wyspać, i tak mam cienie pod oczami, które kamuflaż zakrywa właściwie w stu procentach. Gdybym mogła, kładłabym go na całą twarz, a już na pewno na policzki (cały czas szukam czegoś, co przykryłoby mi lub całkowicie zlikwidowało zaczerwienienia na twarzy).

3. Suche szampony do włosów. Uratowały mnie nie raz (nie jestem może strasznym flejtuchem, ale leniem już na pewno, ale swoje robią też mega gęste włosy, których suszenie zajmuje całe wieki). Niedawno zaczęłam używać tych z Batiste, bo cały świat wydaje się być nimi zachwycony, ale ja uważam, że ten firmy Frottee, który można znaleźć w Rossmannie, daje radę o wiele lepiej. A cena jest porównywalna.

Na sto procent nastąpi ciąg dalszy!

Złote Globy / Golden Globes

Po długiej przerwie Magdzioł powraca. Jak wiadomo tym, którzy jeszcze studiują bądź tym, którzy studiowali i mają te najlepsze lata swojego życia już za sobą, styczeń jest miesiącem sesji. A jeśli zbliża się sesja, to wiadomo, że można zapomnieć o jakiejkolwiek innej formie spędzania czasu, niż nauka. Bardzo smutno to brzmi, ale taka jest niestety rzeczywistość. Jakby nie było, sesja jest dla mnie teraz priorytetem - nowa uczelnia, nowi ludzie, trzeba się wykazać i skończyć edukację z fanfarami. Wszystko fajnie, ale jak na prawdziwego kinomana przystało, musiałam zrobić sobie przerwę na Złote Globy i powiem wam tak: jaka to była dobra decyzja! Niestety nie widziałam wszystkich nominowanych filmów (oczywiście jest to w planach na po sesji - surprise, surprise), ale mimo to jestem bardzo zadowolona z tegorocznych wyników. Niestety mam właśnie zamiar zaburzyć harmonię i zacząć nie po kolei a to dlatego, że Leonardo Dicaprio dostał drugiego Globa w karierze, znowu w kategorii: najlepszy aktor. Filmu "Wilk z Wall Street" jeszcze nie widziałam (bilety już kupione) i dlatego też, nie wkręcam się jeszcze, że może w końcu Akademia się ogarnie i wręczy mu tego jakże bardzo zasłużonego Oscara. Ocenię jak obejrzę.

1. Najlepszy film: "Zniewolony" ("12 Years a Slave"). Zero zaskoczenia, totalnie przewidywalny wybór. A dlaczego? a no bo temat niewolników najwyraźniej jeszcze nie został wyczerpany. Nie będę oceniać, bo jeszcze go nie widziałam (a słyszałam, że bardzo dobry). W tej kategorii obstawiałam film "Kapitan Phillis" , który ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu okazał się wielkim przegranym całej ceremonii, a szkoda.



2. Najlepszy film - musical bądź komedia: "American Hustle". Nie mogę się już doczekać kiedy w końcu zobaczę ten film. Okropnie przeze mnie wyczekiwany i mimo, że jeszcze go nie widziałam strasznie się cieszę, że wygrał w tej kategorii. Muzyka z tego filmu JUŻ pojawiła się na liście najlepszych soundtracków wg magazynu NME, co jest niesamowitym wyczynem.



3. Najlepsza gra aktorska - dramat: Matthew McConaughey ("Witaj w klubie"). No okej. Wolałabym jakby wygrał Tom Hanks. Powiem wam, że nigdy go nie doceniałam jako aktora, ale skubany ma mega talent i według mnie powinien wygrać w tej kategorii. A McConaughey po prostu nie lubię. Sorry Matthew.



4. Najlepsza gra aktorska - dramat: Cate Blanchett ("Blue Jasmine"). Jako największa fanka Woody'ego Allena na świecie ogromnie się cieszę, ale zarazem jest mi wstyd bo jeszcze nie widziałam tego filmu. No wstyd. Nic więcej nie powiem.



5. Najlepszy aktor - musical bądź komedia: Leonardo DiCaprio ("Wilk z Wall Street") - Perfect :)


6. Najlepsza aktorka - musical bądź komedia: Amy Adams ("American Hustle"). Powiem szczerze, że nie lubię Amy Adams. Po obejrzeniu "Człowieka ze Stali" straciła resztki sympatii, którymi ją darzyłam. Ale sukienkę miała ładną.



7. Aktor drugoplanowy: Jared Leto("Witaj w Klubie"). Człowiek orkiestra. A 30 Seconds to Mars będą niedługo w Polsce.



8. Aktorka drugoplanowa: Jennifer Lawrence ("American Hustle"). Jennifer to fajny człowiek, chciałabym z nią pójść na piwo szczerze mówiąc. Gratulacje jak najbardziej się należą, i za bycie sobą i za talent.




9. Najlepszy reżyser - Alfonso Cuaron ("Grawitacja"). NO RACZEJ! To ten gość od "Labiryntu Fauna", "Biutiful" czy "Sierocińca". Należało mu się jak nikomu. Btw. Cuaron wyreżyserował też film "Harry Potter i Więzień Azkabanu". Filmy o Harrym oczywiście nie umywają się do książek, ale według mnie właśnie ta część jest jedną z lepszych jeśli chodzi o film.



10. Najlepszy scenariusz - Ona ("Her") - na liście do obejrzenia



11. Piosenka: Brian Burton - Ordinary Love, z filmu "Mandela: Long Walk to Freedom"



12. Najlesza bajka: "Kraina Lodu" - na liście do obejrzenia, ale jestem pewna, że statuetka zasłużona (po pierwsze - Disney, a po drugie - Disney)



13. Najlepszy film zagraniczny: "Wielkie Piękno" ("La grande bellezza"). Żałuję trochę, że nie "Życie Adeli", ale to jest jednak bardzo kontrowersyjny film, a Włosi jednak znają się na kinematografii, więc pewnie statuetka zasłużona.




14. Najlepszy serial - dramat: "Breaking Bad". Kolejna jak najbardziej zasłużona statuetka - kto nie widział ten trąba ;) Polecam! Jest to jeden z lepszych seriali, jakie kiedykolwiek obejrzałam.



Jeśli chodzi o seriale to nie będę się zagłębiać w te kategorie bo szczerze mówiąc oglądam zdecydowanie więcej filmów, niż seriali.

Ogólnie moje wrażenia są bardzo pozytywne. Uwielbiam początek roku, kiedy to odbywają się wszystkie te wielkie i wspaniałe gale filmowe. Jedyne czego żałuję, to to, że nie mogę ich obejrzeć o normalnych godzinach. Ale cóż, nie można przecież mieć wszystkiego.



Sunday, January 12, 2014

Co na kolację?

Mam ostatnio swój ulubiony wieczorny rytuał. Po uśpieniu syna, wracam do kuchni i robię sobie kolację. Kiedy z nim leżę, zawsze marzę sobie, że zaraz zjem dziesięć kanapek z salami, albo pizzę, albo lody. A potem robię sobie sama pranie mózgu i stawiam na zdrową (ale pyszną) opcję.

Co potrzebujemy?

Przede wszystkim jogurt naturalny. Dodatki zależą od osobistych upodobań. Ja stawiam na poniższą listę głównie dlatego, że dzięki tym produktom nareszcie jestem w stanie myśleć o jogurcie naturalnym pozytywnie.

Do jogurtu dodaję zawsze:
- orzechy nerkowca
- banana (raczej nie całego, zależy na ile mam ochotę)
- rodzynki

Czasami:
- inne suszone owoce (np. mango, które niedawno znalazłam w Lidlu - świetne!)
- inne świeże (lub mniej) owoce (np. ostatnio ananas z puszki, ale pewnie brzoskwinie też dałyby radę)
- słonecznik lub inne ziarna i pestki
- miód (na początku był nieodzowny)
- musli lub jakieś płatki, które akurat mam pod ręką

Z tego wszystkiego wychodzi tzw. mamałyga, czyli pełno cudów oblepionych jogurtem. Podejrzewam, że czego byśmy nie dodali, to i tak będzie dobre. Mnie zależy na tym, żeby było w miarę lekko i zdrowo, dlatego nie dodaję żadnej czekolady ani sosów toffi, ale jeśli ktoś ma mega figurę, to pewnie może sobie pozwolić na więcej.  

Codziennie staram się dodawać czegoś innego do zestawu podstawowego po to, żeby mi się szybko nie znudziło. Jak mam gorszy dzień i chcę sobie poprawić nastrój, dodaję więcej słodkich elementów, ale to chyba oczywiste.

Teraz jak o tym myślę, to pewnie całkiem nieźle byłoby do jogurtu dodać jakiś dźem! Jutro spróbuję.

Wiem, powinny być zdjęcia. Ale naprawdę myślę, że nie ma sensu wklejać zdjęcia miseczki z białą zawartością :) To naprawdę lepiej smakuje niż wygląda.